środa, 17 kwietnia 2013

Last end, last beginning

Gdyby nie to, że od początku wiedziałam, jak skończy się ta historia. Gdyby nie to, że mogłam być na wszystko gotowa. Gdyby nie to, może czułabym się lepiej - ale nadzieja. Nadzieja jest suką, drogie Motylki, czas żebym się tego nauczyła.
 Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości
— Małgorzata Hillar


Zerwaliśmy. "Zerwaliśmy". To koniec naszego smutnego, pełnego niespełnionych pragnień i namiętności "związku" bez przyszłości. Ludzie mówią mi, że tak będzie lepiej, ale ja już od dawna nie słucham się ludzi. To lepiej dla mnie i dla niego, ale nie lepiej, wcale nie. Wiem, że trudno mnie teraz zrozumieć. Zwyczajnie tęsknię. Nie jest to już ta gwałtowna tęsknota, co na początku. Tym razem jest inaczej. Tym razem tęsknota tli się we mnie; próbuję ją zgasić, a wtedy wybucha kłębami czarnego, gryzącego dymu i sprawia, że brakuje mi tchu. Uśmiecham się, uczę, ćwiczę, chodzę na imprezy, piję dobrą kawę i używam czerwonej szminki, ale przez cały czas ona jest ze mną. Gdzieś głęboko. 
W chwilach nieuwagi mogę poczuć, że wciąż cholernie mnie boli (fizycznie, gdzieś pomiędzy gardłem a sercem - jakby kolejny zrujnowany narząd do kolekcji) .  

*

Tekst powyżej napisałam - ile? - ok. trzech tygodni temu. Miałam zamiar napisać całkiem nowego posta, ale zdecydowałam się zostawić ten fragment. Ostatni miesiąc był straszny. Nie może to pozostać bez śladu, chociaż w tym jednym, wirtualnym miejscu nie chcę niczego udawać. 

Wróciłam do wagi początkowej. Nic w tym dziwnego - od wielu miesięcy, przez stres i nawroty dzikiej euforii przeplatanej z depresją, jadłam strasznie. Potrafiłam głodować przez kilka dni, a potem przez tydzień napychać się bez opamiętania. Mam to, na co zasłużyłam. Czas jednak wziąć się w garść - bez anoreksji, bez słabości, bez M., do cholery. 

1000 kcal. 
Siłownia - 3-4 x w tygodniu (wykupiłam karnet na pół roku).

Nie mam już nic. Straciłam wszystko, co dawało mi radość - figurę, miłość, nawet dobre oceny straciłam. I jest coś rozpaczliwego w moim powrocie tym razem.

Myślę, że jeśli teraz upadnę - nie zdołam się już podnieść.
Po prostu.

 

2 komentarze:

  1. musisz walczyć! masz wspaniałego bloga, trzymam za ciebie kciuki,dasz radę :*!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurdee, czuję się identycznie jak Ty, więc nic na wsparcie nie mogę napisać :(, ale mogę i z całego serca trzymam kciuki :**

    OdpowiedzUsuń