piątek, 3 stycznia 2014

I see fire

9. dzień SGD zaliczony

Po wczorajszym dniu przesiedzianym w domu, dzisiaj pojechałam do P. Lubię spędzać czas w akademiku. Jego koledzy wyjechali i możemy tam robić co chcemy. Korzystamy do woli, oj tak. 
5154_47d3_350Na limicie 300 kcal byłam jednak trochę rozdrażniona i wszystko, co P. robił, po prostu mnie irytowało. Zachowywałam się dzisiaj strasznie wobec niego, doprowadziłam do kłótni, a kiedy powiedział, że czuje się wszystkiemu winny, doprowadził mnie prawie do szału. Kto by pomyślał, że tak będzie mnie wkurzało kochanie mnie... za bardzo. 
Czasami naprawdę zastanawiam się, czy kiedykolwiek zdołam go pokochać. A jeśli nie, to jak bardzo siebie znienawidzę. Jak on się po tym pozbiera. I kiedy to wszystko się skończy. 
Ale do rzeczy. 
Pragnąc być jednak choć odrobinę dobrą dziewczyną, postanowiłam zrobić mu hamburgery. Takie dwie niesamowite bomby kaloryczne - własnoręcznie robione kotlety (nie te kupowane mielone szczury, tylko piękne, mięciutkie kotleciki), sos majonezowo-ketchupowo-musztardowo-czosnkowy, zeszklona, grillowana cebulka, bekon, ser żółty. Jak na złość do mojej wiecznej diety, kocham gotować i całkiem nieźle mi to wychodzi. Do rzeczy. Chciałam więc napisać, że po raz kolejny przekonałam się o własnej sile. Tak. Jestem silna. Ani jednego, cholernego kęsa. Siedziałam ze swoim odtłuszczonym serkiem wiejskim - pierwszym posiłkiem tego dnia - i zadowolona mina ani mi nie drgnęła. 
Choć przecież P. i tak oberwał, a nawet nie wie za co. 
Powiedziałam mu, że przytył. Chyba ze cztery razy.
Matko, ale ja jestem popierdolona. 




If this is to end in fire
Then we should all burn together

Watch the flames climb high into the night
~ Ed Sheeran - I see fire

6486_9087_350
aż się nie mogłam powstrzymać, jakbym siebie widziała

środa, 1 stycznia 2014

Zapomnieć | SGD dzień 6. i 7.


6012_1ba6_350

Sylwester jak najbardziej udany. W wynajętej ze znajomymi salce, ładnej, z najbliższymi przyjaciółmi, chłopakiem, kominkiem i dużą ilością drogiego alkoholu. Żyć nie umierać.
Najbardziej jednak zadowolona jestem z tego, że nie zjadłam żadnej z kalorycznych przekąsek, które tam podano - ba, nie zjadłam nawet jabłek, które przywiozłam ze sobą w razie chwil słabości. Jedynym moim grzechem (poza Martini i wódką, oczywiście), było wypicie szklanki soku pomarańczowego. Biorąc pod uwagę, że przed imprezą pozwoliłam sobie tylko na sojową parówkę z chlebkiem Wasa i serek wiejski light, to na pewno nie przekroczyłam wczorajszego limitu 650 kcal (nie licząc alkoholu...).
Wróciliśmy z P. do domu około wpół do czwartej i spaliśmy do 13. Dzisiaj kolejny dzień 650 kcal, ale nie podołałam -"rano" kawa (50), później jajko na twardo (80) z dwoma Wasami (40) i łyżką ketchupu (25), a na koniec jogobella 0% (70). Po drodze warzywa i jabłka, ale przy SGD nie wlicza się tego do limitu. Zatem 265 kcal. Zaliczone śpiewająco.
Wczoraj usłyszałam od swojej najlepszej przyjaciółki, że jestem najważniejszą osobą w jej życiu i kocha mnie bardziej niż własną siostrę.
Od chłopaka usłyszałam o dwunastej, że zaczynamy od nowa i przysięga bardziej mi ufać i nigdy, przenigdy nie stworzyć już sztucznych spin, które nas tak niszczyły. Że chce być ze mną już zawsze.
Tuż po północy poszłam w ustronne miejsce i płakałam, bardzo płakałam za M. i R.(do cholery, nie wiem nawet czy on jeszcze żyje...) Uspokajałam się, a kiedy już prawie było dobrze, zastanawiałam się, czy któryś z nich choćby na chwilę o mnie pomyślał i płakałam jeszcze bardziej. Tak znalazł mnie P.. Później płakaliśmy oboje.
W ten sposób pożegnałam się z nimi. M. i R. Potrzebowałam tego. Oby zadziałało, bo to jest toksyczne - tęsknota za kimś, kogo nie obchodzę i za kimś, kto całą swoją miłość do mnie zamienił w nienawiść.

Ale, mój Boże, tak dobrze zaczęłam ten rok, tak dobrze.
Jeszcze tylko muszę być chuda.

6. i 7. dzień SGD zaliczone.

4396_48e0_350

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Nowy Rok


9192_3d1c_350Postanowienia noworoczne

  1. Osiągnę wymarzoną wagę
  2. Zdam świetnie maturę
  3. Dostanę się na medycynę (a jeśli nie uda się za pierwszym razem, to nie załamię się, tylko pozostanę przy tym marzeniu, nigdy nie pójdę na łatwiznę, nigdy nie zrobię czegoś, czego później będę żałować, nothing worth having comes easy - zawsze będę o tym pamiętać) 
  4. Zapomnę o nich, zapomnę, zapomnę, zapomnę...(tylko wtedy zdołam pójść dalej)
  5. Pojadę na eurotrip i znajdę wolność, której tutaj nie mam
  6. Znajdę pracę za granicą i zarobię na własny, niezależny start samodzielnego życia
  7. NIGDY nie przestanę pisać, nigdy nie zapomnę, jak bardzo to kocham
  8. Będę lepszą dziewczyną dla P.
  9. Będę lepszą przyjaciółką.
  10. Będę lepszą... Będę lepszą...







SGD d. 4 i 5 - zaliczone.
Napisałabym jutro, ale P. przyjedzie z samego rana. 
Jest najlepszy. Po prostu. Mówi, że "kocha mnie za wszystko i za nic". Kocha mnie. 
Kocha mnie.

Szczęśliwego Nowego Roku, Motylki

sobota, 28 grudnia 2013

Wsparcie | SGD d. 1., 2. i 3.

1381_c4ed_350
Jakoś idzie. Jakoś z łatwością, choć przecież wiem - przechodziłam przez to tyle razy. Wiem, że najgorsze próby wciąż jeszcze przede mną. 
Ale P. jest tak ogromnym dla mnie wsparciem. Znacznie większym wsparciem, niż śmiałam przypuszczać, że będzie. Nie zna oczywiście szczegółów mojej diety, nie wie, jaki limit kalorii sobie serwuję, więc stara się jak może. 
Przynosi mi owoce. Wyciska sam cytrusy i daje mi świeże soki do picia. Dzisiaj nocowałam u niego i na śniadanie dostałam do łóżka sałatkę bez grama tłuszczu i serek wiejski light, i ten pyszny, świeżo wyciskany sok pomarańczowo - mandarynkowy. 
(zakochaj się w nim, zakochaj się w nim ty idiotko)

SGD dzień 1, 2 i 3 - zaliczone. 



czwartek, 26 grudnia 2013

Nowy początek

Ostatni post na Skinnywhisper napisałam w czerwcu tego roku. Teraz mamy grudzień i myślę, że już czas. Za równy miesiąc mam studniówkę, od dzisiaj rozpoczęłam SGD i wiem, że bez bloga sobie nie poradzę. Ale od początku.
Pod koniec roku 2013 mogę śmiało stwierdzić, że był to rok największych zmian, najcudowniejszych wzlotów i najbardziej bolesnych upadków.
Zakończyłam poprzedni rok i weszłam w ten, zakochana po uszy w M. I to była głupia, zwariowana miłość, ale też pierwsza prawdziwa miłość w moim życiu. M. był wszystkim czego pragnęłam, był idealny - inteligentny i niewiarygodnie seksowny. Ale nie udało mi się go zmienić. Byłam pierwszą dziewczyną, dla której się ustatkował, ale kiedy wrócił do Francji, odległość nas zabiła. Mnie wykańczała powoli, on odszedł nagle. A kiedy później chciał wrócić, nie dałam już temu szansy. Jestem z tego dumna, tak, ale tęsknię. Kochałam M. jak szalona. W noc Wigilii, niemal dokładnie rok po tym, jak go poznałam, mając innego chłopaka i będąc zupełnie inną osobą - płakałam za M. jak dziecko. Mając cichą nadzieję, że on też choć przez chwilę o mnie pomyślał.
Po M. pojawił się T.. Był to czas, w którym złamana psychicznie rozstaniem i w dietowo najgorszym momencie, postanowiłam się nie poddawać. Szukając czegoś, co mnie odciągnie od narastającej depresji i coraz to większego pociągu do używek, zapisałam się na siłownię. Dawałam sobie niewiarygodny wycisk i byłam coraz normalniejsza, coraz bardziej... stabilna. Wtedy też poznałam T. Był to krótki epizod w moim życiu - T. miał mnie gdzieś, a ja miałam gdzieś jego, po prostu podobała mi się idea sporo starszego ode mnie, przystojnego studenta-barmana z nocnego lokalu, który odrywa moje myśli od tego, jaka jestem beznadziejna i jak bardzo mnie pożera tęsknota. Ale T. chciał zbyt wiele, a ja - wbrew pozorom, które zdawałam się stwarzać - byłam wtedy absolutnie niewinna. Skończyłam więc znajomość z T. z uśmiechem, pożegnana słowami: "trudno... ale jak będziesz miała ochotę, to zadzwoń, bo ja zawsze mam ochotę na ciebie".
Później zaczęły się wakacje i przeprowadziłam się do przyjaciółki. To były najlepsze wakacje w moim życiu, zupełnie samodzielne, bez żadnej kontroli i ograniczenia, trochę niebezpieczne, trochę nierozsądne, ale głównie po prostu... cudowne. Poznałam D., ale nie miałam ochoty na związek. Flirt dostarczał nam rozrywki.
Później pojawił się R. i relacja z nim była najgorszym błędem, jaki popełniłam w te wakacje. Rzecz w tym, że był kolejnym Francuzem i to nie zwykłym francuskim facetem - grał na gitarze i śpiewał w zespole, był przystojny, tajemniczy i okropnie się we mnie zakochał. Kiedy tak piszę, zastanawiam się, czy czytając podobne rzeczy na cudzym blogu nie uznałabym tego za zmyślone. Nieważne, potrzebuję opisać całą historię. Wszystko, co pominęłam w czasie mojej nieobecności. A R. jest kawałkiem tej historii - takim, który powinnam zapomnieć, ale którego nigdy nie uda mi się całkiem przełknąć.
R. był niebezpieczny. Trochę zbyt późno się o tym zorientowałam. Dopiero wtedy, gdy stanął przede mną z nożem i powiedział, że się zabije.
Trwało to dwa miesiące. Dwa miesiące jego płaczu i mojego strachu przeplatane z chwilami miłosnych uniesień. Przywiązałam się do niego, ale nie zakochałam się w nim.
W listopadzie napisał mi ostatnią wiadomość. "Nie miałbym większych nadziei. Wkrótce i tak pewnie będę martwy". I zerwał wszelkie kontakty. Odszedł.
Ale we wrześniu, kiedy związek z R. szedł ku końcowi, poznałam P. Od października jesteśmy razem. Dużo się kłócimy, ale kocha mnie, a ja chcę zakochać się w nim.
Czasami wydaje mi się, że już nie potrafię. Że moja miłość skończyła się na M. i już nigdy nie poczuję tego tak mocno, tak wspaniale jak wtedy. Ale wiem też, że P. zrobi dla mnie wszystko, że jest bezpieczeństwem, przyszłością, ciepłem, oparciem, że jest wszystkim tym, czym nie byli dla mnie poprzedni faceci w tym roku. I wejdę z P. w nowy rok w nadziei, że nie zranię go.
Że ten jeden raz nie skończy się to tak, jak zwykle.

A studniówka tymczasem się zbliża. Rok maturalny jest ciężki i diety poszły w odstawki, ale teraz - 29 dni przed studniówką, rozpoczynam SGD.

Będę pisać regularnie, obiecuję.

wtorek, 25 czerwca 2013

G's 30 - dzień 8. i 9. Rain, tears, wine.

5839_5b43_350
G's 30 dzień 8. - 400/400 + 1,5 h siłowni
G's 30 dzień 9. - 500/500 serek wiejski light 160, kawa x2 80, sok hortex light 50, jogurt grecki light 140, twarożek 70

Idzie jakoś. Za mną kilka lżejszych dni. Jutro głodówka i zastanawiam się, czy dam radę pójść na siłownię. Postanowiłam nie tknąć przy tym Sudafedu. Skoro kiedyś umiałam, to teraz też potrafię nie jeść bez wspomagania.
Widzę jakieś efekty. Nie ważę się, więc nie potrafię określić ile (i czy w ogóle...) schudłam, ale chyba dostrzegam delikatne zmiany.  Oby, o matko, oby. Bo fizycznie trochę mi średnio, jestem osłabiona i ciągle śpiąca. Włosy znowu wypadają garściami. Chociaż może to pogoda.
Zmieniłam fryzurę. Do szkoły nie od dzisiaj nie chodzę - odbiorę w piątek świadectwo i adios, pieprzone liceum, całe dwa miesiące wolności będzie mnie dzielić od roku maturalnego.
Sprowadzam się na jakiś czas do przyjaciółki. Siedziałam z nią dzisiaj i bezczelnie upiłyśmy się CinCinem, i tak sobie pomyślałam, że to fajnie mieć taką osobę, która da mi klucze do swojego mieszkania i powie: "nie będziesz mieszkać u mnie, tylko ze mną". Tak... przyjaciele to jedyne, co mi się w życiu udało, kocham ich nade wszystko.
Może to głupie, ale dziękuję jeszcze raz, że mogę to wszystko tutaj wrzucić i nawet ktoś to czasami przeczyta. Jest mi łatwiej dzięki temu, o wiele. Dziękuję.
Trzymajcie się.