niedziela, 23 czerwca 2013
G's 30 - dzień 5., 6. i 7. Don't Dream It's Over.
G's dzień 5 - 100/100
G's dzień 6 - 200/200
G's dzień 7 - 125/300 kawa 30, big milk 85, energy drink light 10
W Warszawie poszło nieźle. Po dwóch godzinach snu na całą dobę i, łącznie, 12 godzinach w pociągu, pragnęłam tylko kawy. Dzień zatem zaliczam, bo nie zjadłam nic - być może nieco przekroczyłam limit stu kalorii, ale nawet jeśli, to tylko odrobiną mleka dodawaną do każdej kawy, którą piłam. A było ich sporo. Plus marchewka, której nie liczy się przy Giovanni's. Więc, cóż - dałam radę bez większych problemów. Tylko palić mi się strasznie chciało.
Wczoraj bez większych problemów. Odsypiałam Warszawę, a potem cały dzień zajmowałam się nicnierobieniem na zmianę ze sprzątaniem w pokoju. Zaliczone. Tylko - co wcześniej prawie nigdy mi się nie zdarzało - obudził mnie straszny skurcz w łydkach. Najpierw w jednej, więc usiadłam, próbując ją rozmasować. Chwilę później w drugiej. Spadłam z łóżka, ałć. Przygoda dnia. Aha - po południu wzięłam antydepresant zawinięty z apteczki dziadka.
Dzisiaj dzień aktywny, najpierw z przyjaciółką poszłyśmy posiedzieć na górkę, później pracowałam przez chwilę i pojechałam z rodzicami wybrać nowe łóżko. Nie miałam specjalnie czasu, by jeść - rano kawa, koło 14 big milk. Nawet piwo sobie podarowałyśmy z D. Dobrze, że nie miała ochoty, bo wprawdzie nie jestem w stanie kontrolować kalorii alkoholu więc zwykle nie wliczam go do limitu (takie drobne oszustwo...), ale jednak wolę nie pić na diecie. Już nie raz skończyło się to źle. Lub bardzo źle. Ewentualnie bardzo, bardzo cholernie źle się to dla mnie kończyło.
Jem dużo warzyw i owoców. Wiem, że owoce też potrafią być kaloryczne, ale nie chcę okłamywać samej siebie - odmówienie sobie owoców prędzej czy później poskutkowałoby dla mnie napadem, bo tego jednego nie jestem w stanie sobie w nieskończoność odmawiać. Nie sięgam po bomby kaloryczne typu banany czy winogrona, ale jabłka lub owoce sezonowe jem na luzie. I tyle.
Mam jeszcze 28 dni do wyjazdu nad morze.
28 dni by schudnąć.
A za 5 dni, na czas nieobecności jej rodziców (prawie dwa tygodnie) przeprowadzam się do przyjaciółki. Kolejny sprawdzian mojej silnej woli.
Trzymajcie się chudo, kruszynki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
skoro na tej diecie sie nie liczy warzyw i owocow to nie ma co sie przejmowac, poza tym zawsze sobie tak mowie - widzialas kiedys grubą wegankę? oni tylko roslinki jedzą :D i jakos nie licza kcal a nie widzialam nigdy grubasa ;p no. ladnie sie trzymasz :) jak wyjazd sie udal to teraz nic ciebie juz nie powstrzyma ;*
OdpowiedzUsuńBrawo!;] Świetnie Ci idzie!;] Oby tak dalej!;]
OdpowiedzUsuńNa pewno Ci się uda schudnąć do wyjazdu!;] Trzymam kciuki!;*
Idzie Ci, jak widać bardzo dobrze :) Trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńhttp://you-have-to-be-strong.blogspot.com/
Świetnie Ci idzie ;)
OdpowiedzUsuń